Czwartek, 28 Marzec 2024

Jacek Saryusz-Wolski: Tak skłóconej UE, jak dziś, dotąd nie widziałem

05.04.2019, 10:59 Aktualizuj: 08.04.2019, 05:51
Fot. saryusz-wolski.eu
Fot. saryusz-wolski.eu

- Obecny Parlament Europejski i Komisja Europejska zostawiają UE w dużo gorszym stanie niż ją zastali – mówi w wywiadzie dla PAP europoseł Saryusz-Wolski.

W tym kontekście wymienia m.in. niewygaszony kryzys gospodarczy, źle zarządzany kryzys migracyjny, terroryzm oraz brexit.

Wywiad z Jackiem Saryusz-Wolskim, europarlamentarzystą i europeistą, który był pierwszym polskim ministrem ds. europejskich, wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego, wiceszefem Europejskiej Partii Ludowej (największej grupy w PE), a także przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych PE

PAP: - Jak zmieni się Parlament Europejski po najbliższych wyborach?

Jacek Saryusz-Wolski: - Po tych wyborach nastąpi przesunięcie sceny politycznej na prawo.

PAP: - Pytanie, w jakim stopniu? Czy grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do której należy PiS, może awansować na drugą siłę w PE?

J.S.-W.: - To zależy od wyborców. Aktualnie jest trzecią siłą i będzie rosła.

PAP: - To wystarczy, żeby zachwiać obecnym układem w PE, dominacją sojuszu Europejskiej Partii Ludowej i socjalistów?

J.S.-W.: - Zadecydować o tym może raptem kilkanaście mandatów. Już wiadomo, że te dwie frakcje, ludowcy plus socjaliści, nie stworzą większości, tak, jak to było przez lata. Do większości będą potrzebowali trzeciego sojusznika. Czy to będą liberałowie, nie wiadomo. Wygląda też na to, że Macron może do tego bloku nie przystąpić. W skrajnym przypadku może być nawet tak, że to stworzenia większości będzie potrzebny jeszcze czwarty sojusznik. Patrząc teoretycznie, od strony podobieństwa zachowań w głosowaniach, można sobie wyobrazić, że koalicję stworzą ludowcy, liberałowie i EKR. To jednak wydaje się mało prawdopodobne, bowiem ludowcy, sekujący dziś Orbana, odchylają się w lewo, pod wpływem swego lewego skrzydła.

Generalnie rzecz biorąc, prawa strona się zwiększy, a lewa się zmniejszy. Socjaliści kurczą się i idą bardziej w lewo, czyli zbliżają się do komunistów.

PAP: - A jak Pan typuje: jaka będzie powyborcza większościowa koalicja w Europarlamencie?

J.S.-W.: - Najbardziej prawdopodobne jest to, sądząc z deklaracji, że powstanie koalicja EPL, liberałowie i socjaliści. Zaś po prawej stronie będzie dużo większa niż dziś „opozycja”. Sądzę, że może zniknąć grupa EFDD Nigela Farage’a, do której należy włoski Ruch Pięciu Gwiazd. Może skurczyć się Europa Narodów i Wolności, gdzie dominuje pani Le Pen, jeżeli włoska Liga przystąpi do EKR. Będą przyrosty, pytanie, jak duże, w EKR. Z 26 partii, które dziś są w EKR, wiele zwiększy liczbę swych mandatów w PE, jak wynika z prognoz. A po drugie mogą być też nowe nabytki w grupie EKR. Toczą się rozmowy z włoską Ligą, hiszpańskim Vox.  Być może dojdzie Fidesz, choć zależy to od rozstrzygnięć w  EPL.

PAP: - Z tego, co Pan mówi, wynika jednak, że status quo w PE zostanie zachowane. I na to, by w większościowej koalicji w Europarlamencie była prawica z krwi i kości, będziemy musieli czekać kolejne pięć lat.

J.S.-W.: - To możliwe. W jednym przypadku EKR będzie potrzebny do stworzenia większościowej koalicji - jeżeli EPL nie stworzy większościowej trójki. W drugim przypadku poparcie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów będzie potrzebne do pewnych rozstrzygnięć, które wymagają więcej niż 50 proc. głosów. Po trzecie EKR będzie potrzebny do rozstrzygnięć, w których przyszła, prawdopodobna większościowa trojka, czyli ludowcy, liberałowie i socjaliści, będzie podzielona. Gdyby zrobić analizę głosowań frakcji w Europarlamencie, to największa zbieżność jest w głosowaniach między EPL i EKR. EPL to wie i liczy na to, że EKR i tak zagłosuje w wielu sprawach tak samo, jak ona, więc nie trzeba z nim tworzyć stałej koalicji i za to „płacić”.

Co bardzo ważne, zmieni się też skład Komisji Europejskiej. Dziś komisarze socjalistów i liberałów są liczbowo porównywalni do ludowców, nie ma natomiast w KE przedstawicieli prawicy i nowego nurtu. Jeśli nowy nurt będzie rządził w kilku krajach, tym samym będzie więcej komisarzy z tego nurtu. Komisarze są bowiem desygnowani przez rządy.

Gdyby zaś udało się zatrzymać Brexit, to EKR miałby o dziewiętnastu posłów więcej.

PAP: - Dlaczego Brexit nie otrzeźwił Brukseli, unijnych elit politycznych, nie zmienił ich myślenia, sprawił, że chcą jeszcze więcej „tego samego”, zamiast reformować UE?

J.S.-W: - Generalnie jest taka tendencja, że nikt nie szuka winy w sobie. I dlatego jako winowajcę brexitu przedstawia się wyłącznie Wielką Brytanię czy jej elity. Tymczasem Unia kontynentalna też jest współwinna.

Jak mówił do Junckera w debacie o Brexicie w Parlamencie Europejskim niemiecki poseł EKR, H.-O. Henkel:  „Tam, gdzie Traktat apeluje o konkurencję, wy proponowaliście przeciwieństwo: harmonizację. Tam, gdzie Traktat przewiduje subsydiarność, Komisja naciskała na więcej kompetencji dla Brukseli. To wasza odmowa pozostawienia większej autonomii ws. migracji, wpłynęła na wynik referendum.”

Do dziś jednak kontynentalna Unia nie bije się w piersi. Zamiast tego niektórzy mówią, z ulgą, że główna przeszkoda w realizacji francusko-niemieckiej koncepcji bardziej scentralizowanej, czy wręcz sfederalizowanej UE, została usunięta.

PAP: - Jak podsumowałby Pan obecną kadencję PE?

J.S.-W: - To nie jest tylko kadencja Parlamentu Europejskiego, ale też Komisji Europejskiej. Uważam, że ten parlament, i ta komisja, zostawiają UE w dużo gorszym stanie niż ją zastali.

PAP: - Co ma Pan na myśli?

J.S-W.: - Po pierwsze niewygaszony kryzys gospodarczy, który w niektórych krajach, Hiszpanii, Włoszech czy Grecji, nadal jest dotkliwie odczuwany, m.in. poprzez słaby wzrost i wysokie bezrobocie. Po drugie nieopanowany i źle zarządzany kryzys migracyjny. Popełniono wielki błąd o ogromnych konsekwencjach. Po trzecie terroryzm, też niezażegnane niebezpieczeństwo. Po czwarte porażka w dwóch sąsiedztwach, bo mamy wojnę na wschodniej i na południowej rubieży UE. Wspomnieć też trzeba o bardzo mało stanowczej, wręcz słabej polityce wobec Rosji, która jest coraz bardziej agresywna, bo ma po temu coraz więcej przestrzeni. Znakiem tego jest Nord Stream 2 i fiasko rozmów formatu mińskiego ws. Ukrainy.

Kolejna porażka obecnych władz UE to skłócenie ze Stanami Zjednoczonymi, od których zależy przecież bezpieczeństwo europejskie. Wielką przegraną jest też bezprecedensowa utrata ważnego członka UE, czyli brexit, co osłabia Wspólnotę geopolitycznie, geostrategicznie i gospodarczo. Gospodarka Wielkiej Brytanii to równowartość 19 gospodarek mniejszych i średnich krajów UE: od Malty po Austrię. Bez Wielkiej Brytanii Unia Europejska będzie słabsza politycznie, gospodarczo, ale i militarnie, bo armia brytyjska jest pierwszą armią w UE. To, że zostają w NATO, niewiele zmienia. Były szef NATO Rasmussen słusznie twierdzi, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE osłabia także Pakt Północnoatlantycki.

Polska straci w UE sojusznika, jeśli chodzi o zachowanie swobód wolnego rynku wewnętrznego, bo Unia Europejska będzie po wyjściu Brytyjczyków bardziej protekcjonistyczna. Wolnorynkowcy stracą mniejszość blokującą, a bardzo wzmocni się siła protekcjonistów. Czyli cała legislacja pójdzie w kierunku Unii przeregulowanej, scentralizowanej, protekcjonistycznej, fortecy Europy, w stronę, która hamuje rozwój UE. Poza tym pogłębi się nierównowaga polityczno-instytucjonalna, bo relatywna waga duopolu francusko-niemieckiego wzrośnie.

PAP: - Jaki Pan przewiduje wynik wyborów do PE w Polsce?

J.S.-W: - Z trendów długofalowych, wynika, że lista PiS może dostać między 20 a 25 mandatów, więcej niż Koalicja Europejska, która może się rozsypać po wyborach. To jest szalupa ratunkowa, gdzie różniący się wszystkim pasażerowie zawieszają kłótnie wobec wspólnie zdefiniowanego wroga. Jest to konstrukcja, która sama w sobie przeczy zasadom demokracji. Demokracja polega na tym, że obywatel, głosując, ma wpływ na to, kto go reprezentuje. To jest elementarz. Głosując zaś na Koalicję Europejską, nie wiadomo, jaki to skutek przyniesie. Może bowiem swoim głosem spowodować, że wybrana zostanie osoba, na którą nigdy nie chciałby zagłosować. W Europie to ewenement. Takiej przedwyborczej koalicji, tak różnych nurtów, grup i grupek politycznych nie było i sądzę, że nie będzie.

Drugie pytanie z elementarza demokracji: jak taką grupę demokratycznie rozliczać? Bo jeśli idzie do wyborów partia czy siła polityczna, która ma spójny program, to można ją rozliczyć. A w tym przypadku, partii i grup o tak różnych programach, będzie to niemożliwe. Będą jedni na drugich zrzucać winę za to, że coś się nie udało.

Po wyborach wybrani z Koalicji Europejskiej europarlamentarzyści rozpierzchną się po czterech frakcjach w PE.

PAP: - Jeśli chodzi o Pana, to na czym będzie się Pan skupiał w kampanii wyborczej i kolejnej kadencji PE?

J.S.-W: - Zajmowałem się w Parlamencie Europejskim polityką zagraniczną i bezpieczeństwa, sprawami budżetowymi, bezpieczeństwem energetycznym, makroekonomią, kwestiami konstytucyjno-traktatowymi, relacjami UE-NATO. Koncentrowałem się głównie na polityce wschodniej i energii. Od 2007 r. zajmuję się bezpieczeństwem energetycznym, w tym Nord Stream. To są moje obszary, paleta jest dość szeroka.

PAP: - To, co dla Polski bardzo ważne, to Nord Stream, ale i polityka klimatyczna UE, która na jej bezpieczeństwo energetyczne też ma duży wpływ. Bo rezygnując z węgla, wiele krajów UE bardziej uzależnia się od rosyjskiego gazu. Nie widzą w tym nic złego Niemcy, które wyłączając swe elektrownie węglowe i jądrowe, nie poradzą sobie bez gazu. A ten rosyjski kupują najtaniej.

J.S.-W: - Niemieckie odchodzenie od klasycznej energetyki, po awarii w Fukushimie, rodzi konsekwencje o wielkiej skali. To uzależnienie od Rosji, miękkość polityki wobec niej lub punktowo nawet brak tej polityki - wobec kraju, który jest zagrożeniem dla pokoju i bezpieczeństwa w Europie. Sądzę, że wkraczamy w taki czas, że na wszystkie sprawy, nawet pozornie nie mające takiego wydźwięku, trzeba będzie patrzeć z punktu widzenia geostrategii i geopolityki.

PAP: - Pytanie, czy jeśli chodzi o Nord Stream, to w przypadku Niemiec są wyłącznie względy pragmatyczne, czysto gospodarcze, czy to wynika wyłącznie z ich własnego interesu gospodarczego? Wydaje się bowiem, że upierają się przy Nord Stream dlatego, że bez tańszego w ich przypadku rosyjskiego gazu nie są w stanie zrealizować swej polityki energetycznej, odejścia od elektrowni węglowych i jądrowych?

J.S.-W: - Po pierwsze tę samą ilość gazu można ściągnąć z innego kierunku i inną trasą. Z Norwegii, Algierii, Stanów Zjednoczonych, Bliskiego Wschodu. Rurociągami i LNG przez morze. Poza tym wbrew temu, co się mówi, Niemcy wcale nie rezygnują z węgla. Wciąż tam powstają nowe kopalnie węgla brunatnego.

Większość gazu z drugiej nitki Nord Stream ma wcale nie być dla Niemiec. Niemcy chcą na gazie z Nord Stream 2 zarobić, być europejskim hubem gazowym. I chcą ten gaz sprzedawać Europie Środkowo-Wschodniej. A my mówimy „nie”. Bo ten gaz jest uwarunkowany, geopolityczny, od którego uzależnienie jest groźne. Rosja zakręcała kurek z gazem i będzie go zakręcać. Niemieckich władz to nie obchodzi, bo im wydaje się, że to zagrożenie ich nie dotyczy. Ale są politycy w Niemczech, którzy taką politykę, „Germany First”, krytykują. Hipokryzją jest krytykowanie przez niemieckie elity polityczne polityki Trumpa, jego „America First”, podczas gdy robi się to samo, przedkładając interes Niemiec nad interes ogólnoeuropejski, nie zważając na to, że przeciw Nord Stream 2 jest 12 krajów UE, Komisja Europejska i Parlament Europejski.  A popierają go, obok Niemiec, Francja, Austria i Holandia, których firmy są udziałowcami Nord Stream.

Jeśli unilateralizm uprawia Trump, to jest to naganne, a jeśli Niemcy, to jest ok. To filozofia Kalego.

Poza tym Nord Stream nie jest dla Niemiec czy Francji przede wszystkim gospodarczym projektem. To projekt geopolityczny. Słyszeliśmy panią kanclerz, mówiącą, że Niemcy angażują się w ten projekt, by wzmocnić Rosję względem Chin. Czyli tutaj nie chodzi o gospodarkę, ale o partnerstwo geostrategiczne Niemiec, Francji i Rosji, pytanie tylko, z kim i czy uzgodnione w Unii Europejskiej.

PAP: - Dlaczego jest tak, że te dwa państwa, Niemcy i Francja, są rozgrywającym w UE, mogą narzucać jej swoją wolę, skoro w Unii Europejskiej jest 28 państw?

J.S.-W.: - Dlatego, że niestety są równi i równiejsi.

PAP: - Nie jest możliwy sojusz tych równych, mniejszych przeciwko dyktatowi duopolu francusko-niemieckiego?

J.S.-W.: - Buduje się Wyszehrad i osiąga sukcesy, bo np. wstrzymał złą politykę migracyjną.

PAP: - Ale dlaczego nie buntują się inne mniejsze państwa w UE?

J.S.-W.: - Dlatego, że w wielu relacjach działa znana z czasów rzymskich zasada klientelizmu. Są silni i ich klienci, nagradzani za podporządkowanie się jakimiś względami gospodarczymi czy politycznymi.

Na pewno ta kadencja potwierdza to, że takie instytucje jak Komisja Europejska, które są od tego, by być strażnikiem unijnych traktatów i dobra wspólnego wszystkich, odstąpiły od wypełniania tego zadania. Rolą Komisji Europejskiej powinno być bronienie ogólnoeuropejskiego interesu oraz mniejszych i słabszych. Tymczasem ulegała ona pokusie promowania, a wręcz narzucania, interesów największych. Negocjacje brexitowe są w praktyce prowadzone w porozumieniu z Berlinem i Paryżem. Głównie liczą się interesy tych dwóch państw.

PAP: - Pytanie, czy Unia Europejska w swej obecnej konstrukcji jest w stanie to zmienić, skutecznie powściągać narodowe egoizmy, szczególnie tych najsilniejszych?

J.S.-W.: - UE jest kapitalnym pomysłem. Mówiąc to, mam na myśli koncepcję jej ojców założycieli, Schumana i Alcide de Gaspery, którzy nota bene są w drodze na ołtarze, trwa ich proces beatyfikacyjny. Koncepcja integracji europejskiej została wypaczona. Unię w jej pierwotnej wizji trzeba odzyskać. Napisałem tekst pt. „Uprowadzenie Europy” we “Wszystko Co Najważniejsze”. Piszę tam, że dobrze pomyślana, dobrze skonstruowana Europa została uprowadzona, zawłaszczona przez tych, którzy nota bene na początku jej przyjaciółmi wcale nie byli. W latach 50., gdy rodziła się UE, lewicowa część sceny politycznej na zachodzie Europy nazywała to spiskiem burżuazyjno-amerykańskim. Dziś ta lewicowo-liberalna elita zdeformowała ten projekt, robi go po swojemu, odchodzi od unijnych traktatów, od założeń, narzuca pozostałym swoje ideologiczne koncepcje, do czego wcale nie ma prawa na mocy traktatów. Jest to zawłaszczenie i uprowadzenie Europy. Kandyduję do PE po to, żeby to powstrzymać i wrócić do korzeni UE, do pierwotnych założeń, przybliżyć Unię obywatelom, którzy chcą bezpieczeństwa i dobrobytu dla wszystkich, a ideologicznych eksperymentów.

Nastroje w UE zmierzają w kierunku zmiany. W Europie trwa przebudzenie. Rodzi się nowy nurt. I nie jest to renesans Macrona.

PAP: - Jest Pan więc optymistą, jeśli chodzi o przyszłość Unii Europejskiej?

J.S.-W: - Tak, bo uważam, że ta pierwotna iskra, myśl, że Europa musi współdziałać dla pokoju i dobrobytu, jest cały czas w mocy. Tylko że Unia pobłądziła. Pierwotne założenia są słuszne, Europie przydarzyła się fantastyczna rzecz w skali tysiąclecia. Pierwszy raz ma miejsce taka skala współpracy między europejskimi narodami, nie toczą one ze sobą już wojen. Niestety mamy dziś w Unii wojny informacyjne, skłócenie wszystkich ze wszystkimi, patrzenie wilkiem na oponentów, agresję informacyjno-polityczną skierowaną przeciwko stygmatyzowanym Polakom, Węgrom, Włochom.

Od drugiego roku studiów obserwuję integrację europejską. I tak skłóconej Wspólnoty jak dziś nie widziałem. Motto UE to „zjednoczeni w różnorodności”. Gdzie dziś szacunek dla różnorodności? Gdzie szacunek dla państw, dla ich odrębności, tożsamości? Gdzie unijna solidarność i zasada pomocniczości? Robert Schuman powiedział, że Europa będzie chrześcijańska albo nie będzie jej wcale. Podwaliny cywilizacji europejskiej to filozofia grecka, prawo rzymskie i chrześcijaństwo. Jeśli to zatracimy, to będziemy tylko półwyspem Azji. Bez tożsamości dlaczego Europa miałaby przetrwać?

PAP: - Na koniec chciałbym zapytać o zawieszenie Fideszu w Europejskiej Partii Ludowej. Był Pan wiceprzewodniczącym EPL. Jak Pan to ocenia? Czy to było nieuniknione? Jak to się skończy – dla EPL, dla Fideszu, dla Węgier?

J.S.-W.: - Tło jest następujące. Europejska Partia Ludowa jest partią bardzo szeroką. Zwyczajowo nazywa się ją chadecją, ale ta nazwa traci uzasadnienie. Jest w EPL lewe skrzydło, które z czymś, co kiedyś było chadecją, nie ma nic wspólnego. Podczas jednego ze zjazdów EPL ze statutu wykreślono to, co było dodawane już tylko w nawiasie w jej nazwie: Chrześcijańscy Demokraci. I po to, by Europejska Partia Ludowa była dużą siłą polityczną, przyjęto do niej partie bardzo odmienne ideologicznie. Np. partie skandynawskie, które nie są partiami chadeckimi, a nawet w pewnym sensie ateistycznymi, jeśli chodzi o aksjologię. Z kolei partie z krajów Beneluksu w EPL są centrolewicowe, na pewno nie chadeckie, biorąc pod uwagę to, jak głosują w swoich krajowych parlamentach w takich kwestiach jak aborcja czy eutanazja. Są też w EPL republikanie francuscy, z laickością na sztandarach.

Wierne tradycji chadeckiej w EPL są nieliczne partie i nurt ten jest gasnący.

Lewe skrzydło w EPL nie cierpi prawego skrzydła tej partii, w którym jest Fidesz Orbana. Na zawieszenie Fideszu złożyły się dwa czynniki. Lewe skrzydło, które stanowi 20 proc. składu EPL, chciało z niej usunąć lub przynajmniej osłabić prawe skrzydło.

Po drugie, gdy ruszyła kampania wyborcza w wyborach do PE, EPL zaczął być atakowany przez socjalistów i liberałów za to, że ma w swym gronie kogoś takiego, jak Orban. Lidera Fideszu najpierw stygmatyzowano i zohydzano, a potem, gdy grunt już był przygotowany, mówiono, że trzeba go zniszczyć, usunąć. Takiego sposobu działania doświadczyła też Polska. Teraz chłopcami do bicia są Polacy, Węgrzy, Włosi i wszyscy tzw. „populiści”, a, jeśli posłuchać Macrona, to także cały Wyszehrad. Definicja populistów jest zaś taka, że każdy, kto nie zgadza się z mainstreamem, jest populistą.

Reasumując, o zawieszeniu Fideszu zadecydowały względy wyborcze. Wybrano rozwiązanie na przeczekanie.

PAP: - Czym ono się skończy?

J.S.-W.: - To może być ustawka, polegająca na tym, że w parę miesięcy po wyborach do PE EPL wycofa się z zawieszenia Fideszu. Fidesz i jego mandaty będą potrzebne EPL. M.in. w przeforsowaniu jej kandydata na nowego szefa Komisji Europejskiej.

EPL nie chce stracić głosów Fideszu, bo to nie jest tylko 11-12 mandatów, ale to są również głosy Węgrów z krajów ościennych: Słowacji, Rumunii. To dlatego w zebraniach delegacji Fideszu w PE bierze udział więcej posłów, niż ma sam Fidesz. Dla porównania: lewe skrzydło EPL liczy 32 osób. Na dodatek partia słoweńska w EPL zapowiedziała, że jeśli Fidesz zostanie wyrzucony, to oni wychodzą razem z nim. Prawe skrzydło w EPL to nie tylko Fidesz, ale i np. francuscy republikanie czy hiszpańskie Partido Popular, ale i w pewnym sensie CSU. Pamiętam kongres EPL w Madrycie, na którym Orban dostał większe brawa niż Merkel – za to, że poprawnie odczytał istotę zagrożenia migracyjnego. Długo wszyscy się za nim chowali, cieszyli, że ktoś za nich nadstawia głowę, opisuje poprawnie w sensie merytorycznym, ale niepoprawnie politycznie, zagrożenie migracyjne.

Teraz w interesie PiS i Europejskich Konserwatystów i Reformatorów byłoby przyłączenie się Fideszu do EKR-u. Ale Węgry robią wszystko, by pozostać w EPL. W związku z tym, że Węgrzy na skutek traktatu w Trianon stracili dużą część swego terytorium, mieszkają w kilku krajach i dlatego w swym interesie prowadzą grę w trójkącie Berlin-Moskwa-Ankara. To geopolityczne, a wręcz geostrategiczne rozumowanie dominuje w polityce węgierskiej nad jakimkolwiek innym.

PAP: - Dotąd wydawało się, że Fideszowi z wielu względów opłaca się być w EPL.

J.S.-W: - Do pewnego momentu Węgrzy rzeczywiście mieli rentę, wynikającą z tego, że będąc w EPL, są chronieni, mają parasol polityczny. A np. PiS – nie. To jednak już się kończy.

PAP: - Gdyby PiS ogłosił, że chce przystąpić do EPL, zostałby przyjęty?

J.S.-W.: - Teraz – nie, kiedyś tak. Ale teraz nie ma po co, bo parasol właśnie zostaje zwinięty.

PAP: - Bo ta polaryzacja na scenie politycznej ma dziś miejsce w wielu krajach UE, nie tylko w Polsce?

J.S.-W.: - To osobny temat. Mainstream, czyli główny nurt, formuła wielkiej koalicji socjalistów i chadeków w Niemczech, przeniesiona na grunt europejski, spowodowała, że kogokolwiek ludzie by nie wybierali, dostawali w efekcie wielką koalicję u władzy. Co jest bardzo niezdrowe dla demokracji, chociaż dla rządzących wygodne. Jest to jednak dla nich racjonalne tylko na krótką metę, nie w dłuższej perspektywie. W takich warunkach tworzy się polityczna próżnia i po lewej oraz po prawej stronie wyrastają alternatywy. Dziś nowy nurt, który reprezentuje PiS, Fidesz, włoska Liga czy hiszpański Vox, partie związane z EKR lub bliskie jej ideologicznie, zaczynają wypełniać miejsce na terytorium chadeckim, który opuściła EPL.

Rozmawiał Jacek Krzemiński

PLIKI COOKIES

Ta strona korzysta z plików cookie. Sprawdź naszą politykę prywatności, żeby dowiedzieć się więcej.